Dziecko na zakupach

Sklep i dziecko? Ostateczność. Oczywiście, zakupy w niewielkim osiedlowym sklepiku nie są groźne. Ale wyprawa do hipermarketu czy też galerii handlowej? To wymaga opracowania strategii, niemal jak wojna.

Dopóki synek nie skończył dwóch lat, sprawa była prosta: na większe zakupy po prostu go nie zabierałam. Po pierwsze dlatego, że sama nie przepadam za hipermarketami, zaś włóczenie się z maleńkim dzieckiem po galerii handlowej to żadna przyjemność. Ani dla mnie, ani dla dziecka. Dla mnie – bo lubię spokojnie połazić po sklepach, niekoniecznie w towarzystwie marudzącego maluszka. Dla dziecka – bo zarówno dość ostre światło, natrętna muzyka i intensywne zapachy męczą (i w efekcie dziecko jest coraz bardziej rozdrażnione). Galeria nigdy nie była dla mnie miejscem spacerów, choć przyznaję – widuję wiele mam, które obszerne galeriowe korytarze traktują właśnie w ten sposób, a ich pociechy smacznie śpią.

W trzecim roku życia synek wkroczył więc po raz pierwszy w wielki świat galerii handlowej. A raczej wjechał – w specjalnym wózku-samochodziku, który można za (słoną) opłatą wypożyczyć w większości centrów handlowych. To podstawa mojej zakupowej strategii – umieścić dziecko w pojeździe, z którego na pewno nie będzie uciekał. Po pierwsze dlatego, że uwielbia (jak większość dzieci) samochody. Po drugie – trudno wysiąść, gdy jest się przypiętym pasami, zaś przeciętny dwulatek pasa sam nie rozepnie. Taki wózek ma jeszcze jedną ogromną zaletę – dziecko ma poważnie ograniczone pole widzenia, i można spokojnie robić zakupy, bo większość atrakcyjnych towarów jest poza zasięgiem jego wzroku.

Drugi fundament strategii zakupowej: jeden drobiazg na każdą wyprawę. Drobiazg, czyli np. mała czekoladka kinderka, lub jajo niespodzianka. Malutka paczuszka rozpuszczalnych gum lub paczka paluszków. Z czasem – kolorowanka, książeczka, wyklejanka. Dopiero od niedawna, gdy synek już zorientował się, że oferta sklepów daleko wykracza poza „drobiazgi”, od czasu do czasu umawiamy się na małe autko. Nigdy nie kupuję większych zabawek, gdy idziemy razem do sklepów, choć nie mówię – synek próbuje negocjować. Malutki zestaw klocków duplo nie zrujnowałby może mojej kieszeni. Ale za kilka miesięcy musielibyśmy „dyskutować” już zapewne nad takim za 200 pln. Dziękuję! Zabawki synek dostaje przy innych okazjach. Wyjście do sklepu taką okazją nie jest. Może dlatego jeszcze nigdy nie zaliczyłam sceny pt: „kuuuuuuuup mi to maaaaamo!!!”, z rzuceniem się na wyfroterowaną posadzkę galerii. A takich scen widuję całkiem sporo.

Co robić, gdy dziecko próbuje wymusić nieplanowany zakup? Nie musi to być droga zabawka – rodzice nie muszą planować kupowania żadnych rzeczy dla dziecka (moja strategia jednego drobiazgu nie jest jedyną słuszną drogą). Tak postępuje moja przyjaciółka – robi zakupy z trzyletnią córeczką bez planowania jakiejkolwiek rzeczy czy smakołyku dla małej, i również nie ma scen przy kasie. W żadnym wypadku nie można dziecku ustąpić. Jeśli ustąpimy raz, następnym razem też zostaniemy do tego zmuszeni – repertuar wrzasków będzie się powiększać, a możliwości szantażu emocjonalnego – będą rosnąć z miesiąca na miesiąc. Gdy dojdzie do „próby wymuszenia” – trzeba ją po prostu przeczekać, nie zważając na szeroką publikę, często niestety nieżyczliwie komentującą naszą nieustępliwość lub przynajmniej rzucającą nieprzychylne spojrzenia. Trudno! Istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że ludzi tych więcej nie spotkamy (albo przynajmniej że nie rozpoznamy się wzajemnie na ulicy czy w innym miejscu publicznym) – zaś relacje z dzieckiem trzeba budować bez oglądania się na przygodnych nieznajomych. Znajomych zresztą też, a nawet najbliższą rodzinę. Dziecko można oczywiście wyprowadzić lub wręcz wynieść ze sklepu czy centrum handlowego – i pozwolić, by wykrzyczało złość na zewnątrz czy w samochodzie na parkingu. Jeśli będziemy konsekwentni, jest ogromna szansa, że wybuch już się nie powtórzy – dzieci działają racjonalnie, i szukają sposobów, które na rodziców działają, a te niedziałające idą w odstawkę.

Wybierając się z dzieckiem na zakupy, zwłaszcza te większe, a więc w sumie męczące, dobrze jest zaplanować jakiś miły – również dla dziecka – moment. Jeśli nie chcemy, by kojarzył się on wprost z kupowaniem towarów, może to być np. przejażdżka w „bujaku” na pieniążki czy gałka lodów kupiona już poza sklepem. Lub spacer – jeszcze przed powrotem do domu – na plac zabaw czy do parku, w celu nakarmienia kaczek. Niech dziecko coś ma z tego, że dzielnie nam towarzyszyło. Trochę dziecięcej radości.


Anna Kozłowska

Kreator stron internetowych - strona bez programowania